Najmilszym Czytelnikom mojego bloga
Bardzo Dobrego Roku 2013
życzy
Wasza Jadwiga
Był rok 1949 a może, tak chyba na pewno 1948, już tak dokładnie nie pamiętam. Natomiast to o czym chciałam napisać pamiętam doskonale, bowiem wydarzenie dotyczy Wigilii właśnie z tym rokiem związanej. Miałam może cztery może pięć lat. Mieszkaliśmy w bardzo wysokim domu przy ul. Wolskiej 42. Zaiste dom był ogromniasty, a może ja byłam mała i on sprawiał takie wrażenie. Był też bardzo stary i bardzo zniszczony. Wszyscy wiedzieli przecież, że była wojna i domy w okolicy ledwo stoją opierając się na resztkach zniszczonych kikutów. Pamiętam Wigilię tamtego roku z kilku powodów. Pierwszym był wielki mróz, który zawitał nie tylko do ośnieżonej Warszawy ale również do naszego domu. Mieszkaliśmy w jednym maleńkim pokoju całe jedenaście metrów kwadratowych, a na jednej ze ścian mróz namalował piękne wzory. Nie dość, że mróz to nasza sąsiadka pani Halinka znana z talentów wszelakich przyszła i namalowała Mikołaja. W ten sposób oprócz postawionej choinki i kilku wiszących na niej niebieskich i czerwonych bombek mieliśmy własnego Mikołaja. Prawie na środku pokoju stała „koza” taki żelazny piec, którego za żadne skarby nie można było dotykać, (tak powiedziała mama), prawie pod choinką stała kołyska, w której leżał mój brat, a ja siedziałam na stołeczku czekając na prawdziwego Mikołaja. Bożssssz…. jak ja się przygotowywałam na tę wizytę… Głowa była umyta, warkocze zaplecione, kokarda sterczała na czubku głowy, a ja powtarzałam „Ojcze nasz „ i już nie wiedziałam sama czy mówię ją dobrze, czy trochę tylko się mylę. No bo jak to Mikołaj przyjdzie a ja nie będę gotowa? Byłam jedynym dzieckiem na piętrze i dotychczasowe życie kręciło się wokół mnie, aż do pewnego dnia w październiku, kiedy mama nagle zachorowała i trzeba było odwieźć ją do szpitala przy ul. Płockiej. Trochę to trwało zanim ją znalazłam w tym głupim szpitalu, ale po pogoni po salach i piętrach dotarłam w końcu do niej. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam na jej rękach maleńkie zawiniątko wrzeszczące wniebogłosy?! Jak się później okazało to był nowy mieszkaniec tych jedenastu metrów zresztą najważniejszy, no bo jak to taka malizna? A wszyscy mówili mi, że będę miała brata lub siostrę, i będzie się ze mną bawił? Taki mały? On nawet nie rozumiał jak do niego mówiłam, i wcale się nie cieszył, kiedy bujałam go tak solidnie w tym jego łóżeczku. Siedziałam i myślałam nie tylko czy umiem „Ojcze nasz” ale też o tym co obiecałam, że będę grzeczna, nie będę wtykać palców w oczy małego, że będę dobra i nie będę chciała wyrzucić go z łóżeczka. Eeeee tam… obiecałam, trudno, muszę dać radę. W tak poważnym nastroju doczekałam do wieczora. Coraz ktoś przychodził, coraz to słyszałam stukot na klatce, która była wielka i nieprzyjemna. Bo co to za klatka z taką wielką dziurą pośrodku, do której nie wolno było się zbliżać, wcale! Pod ścianami schody, a pośrodku wielka dziura do samego parteru. Brrrrr…. Raz jeden tylko udało mi się podejść do tej dziury tak blisko, bliziutko, na sam skraj kucnęłam sobie i cichutka patrzyłam w dół…. Tego też nie zapomnę, bo w jednej sekundzie znalazłam się w rękach matki, która dopiero w domu wyraziła się dosadnie lejąc mój tyłek z całej mocy ,… taaa, zapamiętałam to wydarzenie dokładnie, bo przecież przez kilka dni nie mogłam usiąść aby sobie nie przypomnieć trzepania mojego tyłka. Podobno wtedy mama wbiła mi rozum do głowy, hmmm trochę chyba za mocno, bo ta głowa bolała mnie z tydzień. Ale to było kilka miesięcy wcześniej, a dzisiaj była Wigilia. Wiedziałam, że w ten dzień rodzi się Bóg, bo znałam taką piosenkę „Bóg się rodzi..” nauczyli mnie w przedszkolu i ja jako najlepszy fałszerz przedszkolny chodziłam i ją śpiewałam od rana do nocy. Ale co z tym Mikołajem? A jak mi nic nie przyniesie, za ten jednorazowy wypad na klatkę, do dziury? A jak będzie pamiętał, że brata chciałam wywalić z kołyski wtykając mu palce w oczy, a przecież nie były to moje jedyne przewinienia. Jak mówiła mama byłam dzieckiem z „piekła rodem”. Dlaczego z piekła, przecież ja nie chciałam być z „piekła rodem”, ale zawsze wszystko tak jakoś wychodziło! Zawsze było tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, bo czyż nie fajną zabawę wynalazłam u pani Halinki w domu, gdy pośrodku jednej izby jaką miała do dyspozycji ich czteroosobowa rodzina wygrzebałam w podłodze zupełnie piękną dziurę i wszyscy w nią wpadali? Pani Irenka, siostra pani Halinki też wpadła, tak dobrze, że aż skręciła sobie nogę. Ale czy to moja wina, że podłoga była z miękkiego piasku? Przecież ja tego piasku tam nie sypałam, ja tylko wygrzebałam dołek… Myśląc o moich przewinieniach zapadłam w błogi sen, ale niestety nie był on miły, gdyż śniły mi się diabły a ja pośród nich. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię. Mama ! Acha, dobrze, że tych diabłów nie ma, jestem w domu, ufff!
I wtedy nieoczekiwanie ktoś zapukał do drzwi! O Boże! Ratuj mnie, czy to ten Święty Mikołaj? No tak.. wszedł ubrany w kożuch, czapę, miał długaśną brodę, a mnie się kolana ugięły i tak jakoś dziwnie dygotały, nie mogłam dać ani jednego kroku, o przysłowiowym dygnięciu też nie było mowy. Stałam cała sparaliżowana i tylko łzy płynęły mi po policzkach, same, naprawdę! Czy łzy mogą płynąć same? Przebiegło mi szybko przez głowę i odpowiedź, no przecież płyną! W jednej chwili się pozbierałam i wykonałam szybki dyg, przeżegnałam się, powiedziałam, że byłam niegrzeczna, nie słuchałam matki i ojca, byłam nad dziurą, chciałam wylać brata z kołyski, i kilka jeszcze grzechów powiedziałam, i o pani sąsiadce i jej podłodze i wszystko to powiedziałam na jednym wydechu, w końcu zamilkłam, bo musiałam zaczerpnąć powietrza. I wtedy stał się cud… ! Mikołaj do mnie przemówił. Na początek dał mi rózgę, abym pamiętała, że mam być grzeczna przez cały rok ? Cały rok, ja nie wiem co to znaczy cały rok, pomyślałam… i dostałam prezent na który czekałam całe życie, lalkę, piękną blondynkę co mówiła mama, i była ubrana w czerwoną sukienkę i czerwony kapelutek i była taka uśmiechnięta i mrugała do mnie porozumiewawczo oczami. I mogłam ją trzymać. Z wrażenia usiadłam na podłodze i nie ruszyłam się do wyjścia tego Świętego Pana Mikołaja. Zupełnie nie pamiętam co dostał mój maleńki brat, co dostała mama i gdzie zniknął tato? Pamiętam tylko jedno, gdy Mikołaj wyszedł cały czas myślałam o jednym… dlaczego on miał takie same buty jak mój tato, i gdzie poszedł tato, i dlaczego nie trzymał mnie mocno za rękę w chwili takiej grozy, gdy musiałam tyle moich sekretów powiedzieć temu panu Mikołajowi.
Dalszy ciąg pamiętam z opowiadania mamy. Siedziałam na podłodze jak trusia, nie ruszałam się przez godzinę lub dłużej i w końcu ojciec, który nagle się znalazł stwierdził, że mam gorączkę. Całe święta przeleżałam w łóżku chora na zapalenie ucha środkowego, kto miał, wie o czym mówię. Z wizyty tej pozostało mi to właśnie wspomnienie i lalka ubrana na czerwono. Ale o lalce i innych przeżyciach napiszę innym razem.
Dzisiaj mój Mikołaj, bo przecież Mikołajem był nasz tato, obchodzi imieniny. Dzisiaj jest Świętego Szczepana. Byliśmy u Ojca z życzeniami, prezentami, wspominaliśmy dawne bardzo dawne lata i moje wybryki. A jedno ze wspomnień tkwiących we mnie postanowiłam wam opisać.
Tato był bardzo wzruszony, wpiliśmy po kieliszeczku ajer koniaku życząc Mojemu Ojcu
Zdrowia i Szczęścia i Wszystkiego Najlepszego! Trzymaj się Tatku, bądź z nami jak najdłużej, tylko wtedy Święta Bożego Narodzenia będą najpiękniejszymi.
Twoja Córka z „Piekła Rodem”
Jadwiga