Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca czerwiec 2012

Wczoraj otrzymałam przesyłkę listową, choć nie spodziewałam się żadnego listu, ponieważ cała moja korespondencja prowadzona jest drogą elektroniczną. Zaciekawiona otworzyłam list. Nadawcą był Nasz Przyjaciel Zbigniew Adrjański. Przesyłka zawierała kopię książki, jaka została przygotowana do druku przez Zbyszka. Podczas bardzo miłej rozmowy telefonicznej Zbyszek wyraził zgodę na wykorzystanie przesłanych materiałów. Ucieszyłam się bardzo, taka miła niespodzianka i wielki kredyt zaufania. „ Giełdy Piosenki” taki tytuł nosi i pod takim samym tytułem postanowiłam udostępnić jej urywki wciągając was w zaczarowany świat piosenki, artystek i artystów, ludzi z pierwszych stron gazet, którzy umilali nam życie swoimi występami w okresie szaro burej Peerelowskiej rzeczywistości. Mam nadzieje, że urywki książki sprawią wam taką sama frajdę jak mnie, gdy ją czytałam. Za zgodą autora publikuję obszerne urywki Jego przedmowy, a czynię to z tym większą satysfakcją, że autor w lutym tego roku ukończył osiemdziesiąt lat.

Szanowny Jubilacie!

Życzę długiego i pięknego życia w zdrowiu oraz przygotowania do druku jeszcze wielu pozycji, które są skarbnicą wiedzy, obyczajów a także ilustracją ówczesnego życia kulturalnego w Polsce.

Wszystkiego Najlepszego!

A oto przedmowa do przygotowanego wydania:

„… Proszę państwa

Z dawnych mocno już pożółkłych szpargałów, jakie gromadziłem przez wiele lat, zrodziły się te wspomnienia po Giełdach Piosenki. Ale nie zbierałem tych programów systematycznie i z myślą o przyszłej książce na ten temat, tylko tknięty widocznie jakimś przeczuciem odkładałem te programy do szuflady. Nie wszystkie zresztą, tylko niektóre, czasem wcale nie najważniejsze, lecz zachowane tylko, dlatego, że robiłem tam na odwrocie jakieś swoje notatki na temat piosenek lub wykonawców. Albo komentarze do audycji o Giełdach, które prowadziłem na antenie Polskiego Radia.

Radiowych Giełd Piosenki było w Warszawie, ponad 80, ale programów z tej imprezy zachowało się niewiele. Odtwarzam tutaj z wielkim trudem trzydzieści parę programów. Inne po prosty zginęły. Nikt ich nie zbierał poza moja osobą. Nikt zresztą nie był na wszystkich Giełdach Piosenki, albo prawie na wszystkich! Co gorsza: zniknęły nagrania i reportaże dźwiękowe z Radiowych Giełd Piosenki. Zostały jak to się fachowo mówi: „rozmagnesowane” z braku należytej konserwacji? Czy też świadomie „skasowane” dla oszczędności zasobów radiowych taśm, w archiwum Polskiego Radia? Tak, czy inaczej, zniszczono cenne pamiątki z dziejów rozrywki i piosenki warszawskiej. I z dziejów Polskiego Radia, oczywiście… Nie chodzi zresztą tylko o to, kto i kiedy na Giełdach debiutował? Kto co śpiewał? I napisał? Piosenka, jak wiadomo jest odbiciem dziejów i obyczajów tego okresu. Piosenka – w latach 1963/1973 – stanowi ważny przyczynek do spraw kultury i polityki tego okresu. Przepadło wiele godzin interesujących nagrań, utworów, nagranych głosów. A wśród tych nagrań wiele godzin moich konferansjerek. Wiele osób zresztą twierdzi, ze był to okres, w dziejach polskiej piosenki, niezwykle interesujący, nazywany „złotą dekadą”. Szkoda, ze wszystko to zostało tak bezmyślnie zniszczone….

„… Z pamiątek po Giełdach najwięcej jest fotografii, które zresztą wszystkie w tej książce się nie mieszczą z różnych powodów. Tych fotografii mam w swoich zbiorach kilkaset. Otrzymywałem je od artystów tam występujących. A szczególnie od artystek zawsze z jakąś dedykacją- na pamiątkę wspólnego występu. Dostawałem je również od fotografików z różnych tygodników i czasopism, którzy przychodzili na Giełdę i fotografowali występujących na tej imprezie artystów. Właściwie mieli, za co być wdzięczni organizatorom tej imprezy, bo dzięki niej zamieszczali później piękne zdjęcia w prasie. Było kilku fotografików, którzy uchodzili za swego rodzaju „królów giełdy”. Dziewczyny uśmiechały się do nich przymilnie. Wielkie gwiazdy stroiły różne miny i przybierały, pozy – aby tylko przypodobać się panom fotografikom. Konferansjer tej imprezy wcale nie był tu najważniejszy. Już wtedy właściwie, choć telewizja znajdowała się jeszcze w powijakach, wiadomo było, że nawet na małej fotografii prasowej obraz jest najważniejszy. A nie słowo i dźwięk…, Ale życie jest okrutne i dzisiaj, kiedy patrzę na niektóre z tych fotografii, w ogóle nie mogę rozpoznać osób, które wtedy tam występowały. Kilka lat temu na promocji jednej z moich książek, zorganizowaliśmy wystawę p. ”Giełdy piosenki na dawnej fotografii prasowej”. Na tę promocję przyszło wiele osób, a wśród nich artyści polskiej piosenki na tych zdjęciach sfotografowani. I zaraz też wszyscy rzucili się do tych zdjęć, wykrzykując: To ja! To ja? A to ja? Patrzcie, nie do wiary? Tak kiedyś wyglądałam.

A jedna, ze znanych artystek, dziś już starsza pani, zaczęła płakać i mówi: słuchajcie, nas przecież takich, jak wyglądamy na tych fotografiach, już nie ma? Takich pięknych, młodych, cudownych! I takich szczupłych – dodał ktoś złośliwie. Zaraz też zrobiło się smutno, bo okazało się, ze nie tylko nie ma nas już takich, jakimi byliśmy na tych dawnych fotografiach giełdowych, ale wielu- Artystów, Znajomych, Przyjaciół, Uczestników, Bywalców i Organizatorów Radiowych Giełd Piosenki – nie ma już w ogóle – na tym świecie.

Przedmowa do mojej książki, szczególnie w dzisiejszych komercyjnych czasach, nie może wyglądać jak apel poległych. Ale nie ma już, niestety wśród żywych, dawnych moich przyjaciół i artystów, których wielokrotnie na tej imprezie prezentowałem. Nie ma Anny German, Anny Jantar, Ady Rusowicz, Krzysztofa Klenczona, Janusza Popławskiego, Heleny Majdaniec, Kazimierza Grześkowiaka, Jonasza Kofty, Adama Kreczmara, Teresy Belczyńskiej, Mariana Jonkajtysa, Czesława Niemena, Łucji Prus, Marka Grechuty (zdążył jeszcze napisać wspomnienie do tej książki), Danuty Rinn. Boję się zastanawiać: kogo nie ma spośród autorów i kompozytorów wystawiających swoje utwory na Giełdach? Jakieś tragiczne fatum prześladuje np. dawne zespoły tzw. młodzieżowe. Nie żyje wiele innych osób, które miałem zaszczyt i przyjemność przedstawiać na giełdzie. Byli młodsi o wiele lat od tych, którzy „giełdę” zakładali. Oto, dlaczego zabrałem się za spieszne spisywanie tych wspomnień, choć konferansjerzy nie są do tego najbardziej powołani.

Konferansjer, szczególnie imprezy takiej, jak Giełdy Piosenki, to zawód doraźny, na jedną chwilę… Tu nie ma czasu na medytacje, nie ma miejsca na wspomnienia, które rodzą się w teatrach lub kabaretach, w zaciszu teatralnych bufetów, za kulisami. Chociaż, z przerażeniem kiedyś obliczyłem, że moje „gardłowanie” na giełdach, czy jak kto woli… „pyskowanie” trwało przez sto godzin! A może i więcej? Nie byłem zresztą nigdy tzw. „kulomiotem słownym”. Uprawiałem raczej typ konferansjerki refleksyjnej, nie stroniąc od obserwacji obyczajów i zjawisk zachodzących w polskiej piosence, która właśnie gwałtownie nam dojrzewała – do różnych filozoficznych i poetyckich konotacji. Nie stroniłem również od dowcipów, kiedy była okazja. Były to jednak dowcipy improwizowane na stosowną okazję, jaka akurat wynikała na giełdzie, nigdy „z góry” przygotowane na tę imprezę. Chociaż wiele osób przychodziło na giełdowe wieczory – jak do kabaretu. Kazimierz Rudzki, znakomity zresztą konferansjer i aktor polski, mawiał wielokrotnie, że impreza ta może być porównywana z krakowskim „Zielonym Balonikiem” – ma, bowiem wiele z ceremoniału i atmosfery spotkań krakowskiej bohemy 1905. Już, zatem chodziłem nadęty i dumny, czując się prawie legendarnym „Stasinkiem” Sierosławskim, który ową kultowa już imprezę prowadził…, Ale profesor Rudzki zaraz ironicznie dodawał. ”Tylko, że jest drobna różnica „Zielony Balonik” odbywał się w Krakowie, gdzie wszyscy kochają artystów i starannie pielęgnują różnego rodzaju legendy. A w Warszawie – wszyscy ściągają się z piedestału na ziemię. Nawet, jeśli coś takiego jak Giełda Piosenek, na taka legendę kabaretową zasługuje”.

Na Radiowych Giełdach Piosenki, jak już wspominałem, wytrzymałem tak dziesięć lat. Próbowałem nawet z niej uciekać: raz na chałtury do Czechosłowacji i ZSRR, a raz do USA, gdzie nigdy zresztą przedtem nie byłem. Zastępowała mnie wtedy w roli konferansjera Joanna Rawik (podobno z wielkim powodzeniem!). Wróżono mi tez rychły koniec, kiedy na giełdzie wystąpił, jako mój zmiennik, wielki „Luciano” – Kydryński! A potem jeszcze modny wówczas prezenter Janusz Budzyński. Ale wierna mojej osobie publiczność, żądała powrotu dawnego konferansjera. Toteż wróciłem na tę imprezę rad nierad. W roku 1973, zabroniono mi jednak prowadzenia Radiowych Giełd Piosenki, ponieważ zaangażowałem się wtedy do pracy w telewizji. Była to zresztą najgorsza decyzja w moim życiu, której do dziś jeszcze nie mogę sobie darować. Wiele osób zresztą miało mi później za złe, że porzuciłem radiowe Giełdy Piosenek…

Obecnie, po wielu latach zabrałem się za spisywanie tych giełdowych wydarzeń, chociaż jak powiedziałem, są osoby do tej pracy bardziej powołane, spośród choćby dziennikarzy i historyków Polskiego Radia

Zbigniew Adrjański

 

Zawsze, gdy dopadają mnie życiowe problemy uciekam w świat książek, szczególnie tych, które poprawiają nastrój. Nową książkę otrzymałam od Moniki, która wyjeżdżając na wakacje podrzuciła mi kilka fajnych pozycji. O jednej z nich chcę dzisiaj napisać. Autorami są Maria Czubaszek i Artur Andrus tytuł książki: „Maria Czubaszek w rozmowie z Arturem Andrusem”. Pewnie wiele osób już ją przeczytało a moje wrażenia będą nieco spóźnione, jako, że książka została wydana w Warszawie w roku 2011 przez Wydawnictwo Pruszyński Media Sp. Z o.o. Tym niemniej w sytuacji, w jakiej ostatnio się znalazłam (mój, co prawda krótki, ale jednak pobyt w szpitalu, śmierć mojej ukochanej cioci, kolejny zastrzyk w oko mojego ślubnego trochę zachwiało moim dobrym samopoczuciem, optymizm jakby na chwilę opuścił mnie i jedynym ratunkiem oprócz stwierdzenia, że zawsze może być gorzej, była książka pani Marii. „Każdy szczyt ma swój Czubaszek”, właściwie w tym momencie mogłabym rozpocząć i zakończyć moją pisaninę, bo ten podtytuł świetnie kreśli to, co znajdujemy w książce. A jest tam wiele. Wiele wspomnień, choć pani Maria nie lubi wspominać, o czym na każdym kroku nam przypomina, o studiach, o początkach pracy w radiowej Trójce, o spotkaniach z ciekawymi ludźmi, o tym jak powstają Jej mini formy literackie i o wielu innych ciekawych sytuacjach, jakie zdarzały się w Jej życiu.   A wszystkie wspomnienia, (choć autorka absolutnie nie lubi wspomnień) opowiadane są z wielkim swoistym dla pani Marii i pana Artura, poczuciem humoru. Ponadto Pan Artur Andrus wybrał z tapczanu lub też z regału w domu pani Marii, szereg utworów, które napisała i uzupełniając rozmowę zamieścił je w książce. Oprócz wielu zdjęć, książka jest ilustrowana rysunkami pana Wojciecha Karolaka. Zresztą najlepiej o tej pozycji napisała pani Krystyna Kofta : „…Rozmowa dwóch wybitnych osobowości polskiej sceny kabaretowej – Artur Andrus wnikliwie przepytuje Marię Czubaszek z jej twórczości oraz burzliwego życia towarzyskiego i rodzinnego. We wspomnieniach, pełnych przewrotnych anegdot, pojawiają się m.in. Jonasz Kofta, Jacek Janczarski, Adam Kreczmar, Agnieszka Osiecka, Jerzy Dobrowolski, Stefania Grodzieńska, Bohdan Łazuka i Jerzy Urban… Dowcipnym dopełnieniem rozmów są fragmenty satyrycznej twórczości Marii Czubaszek oraz liryczne a zarazem ironiczne ilustracje Wojciecha Karolaka. Kobieta instytucja od wielu lat działająca na terenie kraju, rozśmieszająca bardziej niż gaz rozweselający, przeciwstawiana bywa patetycznej instytucji Matki Polki. Wybitna autorka wybitnych skeczy, dosadny przykład na to, że palenie nie zabija, zwłaszcza poczucia humoru.”  I jeszcze wyjątek z rozdziału „Moje rozmowy z Marią…” Artura Andrusa, który to rozdział stanowi podsumowanie książki. „… Ale dla Marysi nie był to łatwy czas. Nie cierpi wspomnień! I kiedy zorientowała się, ze będę ja do nich zmuszał, bo przecież w tej sprawie ta książka, zaczęła mnie unikać. Nie znosi swojej twórczości! I kiedy było jasne, ze będę nalegał, żeby przeczytała coś, co kiedyś napisała, przestawała odbierać telefon. Ma niefrasobliwy stosunek do swoich tekstów. Nie prowadzi żadnego archiwum, na pytanie „masz”? Zazwyczaj odpowiada „gdzieś miałam”. To, co udało się tutaj zamieścić, spisane jest z taśm zachowanych w archiwum dawnej Redakcji Rozrywki Programu III Polskiego Radia, kilku nagrań telewizyjnych ( za zdobycie dziękuję Zuzie i Waldkowi). Jedyny egzemplarz wydanej w 1980 roku książki z tekstami kupił na aukcji internetowej i ukrywał przed żoną Wojtek. Ukrywał i dzięki temu nie zginęła.

Ta rozmowa nie kończy się w jakimś logicznym momencie. Kończy się w momencie koniecznym dla ratowania naszej znajomości. Gdybym jeszcze kilka razy próbował ją zapytać o jakieś wspomnienie z dzieciństwa, znienawidziłaby mnie na zawsze….

Wady tej rozmowy wynagradza jej wielka zaleta –szczerość. To, co Marysia tutaj opowiada, nie jest wymyślone. Takie było albo jest. Albo inaczej – tak jej się wydaje, że było albo myśli, że jest. Na pewno nie ma w tym żadnej kreacji.

Uwielbiam słuchać, kiedy ktoś inny prowadzi swoją „Rozmowę z Marią”. Zwłaszcza, kiedy to jedno z pierwszych spotkań kogoś z Marią Czubaszek i państwo się nie znają. Uwielbiam to zdziwienie na twarzy rozmówcy, wywołane jej komentarzem albo zadanym pytaniem. Bo ona naprawdę widzi świat inaczej. Ona uważa, że gorzej, ze głupiej. Ale to nieprawda. Dowody?

W czasie którejś olimpiady do studia Telewizji Polskiej zapraszano gości niezwiązanych ze sportem. Zaproszono Marię Czubaszek – osobę chyba najbardziej na świecie ze sportem niezwiązaną. Widziałem na własne oczy – to był dzień, w którym Robert Korzeniowski doszedł na metę drugi. Ale po chwili okazało się, że ten, który doszedł pierwszy, został zdyskwalifikowany. Szczęśliwa Maria Czubaszek obwieściła całemu światu, że oto Robert Korzeniowski zdobył dwa medale. No, bo przed chwilą srebrny, a teraz złoty!

Kiedy nasi wioślarze Robert Sycz i Tomasz Kucharski przypłynęli na metę pierwsi, Marysia zwróciła uwagę, że co z tego, że płynęli jedną łodzią? Tylko jeden z nich przypłynął, jako pierwszy. Drugi był przecież trochę później, czyli już drugi. A poza tym ten wyścig był bez sensu, bo płynęli do tyłu….”

„… Ilu macie znajomych, którzy zauważyli, że „jak nogi dyndają, to nic do głowy nie przychodzi”? Albo na basenie skaczą tylko na główkę, bo na nogi się boją?

Ja kogoś takiego znam i bardzo się z tej znajomości cieszę. Cieszę się, że trafiłem kiedyś do radia, że tam poznałem Marysię, że ktoś mi zaproponował, żebym to właśnie ja spisał swoje „Rozmowy z Marią” a ona się na to zgodziła. Mam nadzieję, że ta książka stanie się „najpiękniejszym dniem mojego życia: i pewność, że „…zupełnie niechcący zostałem szczęściarzem…”

Po takim oświadczeniu pana Artura ja już nie mam nic do dodania, tylko serdecznie zapraszam do przeczytania tej właśnie książki, bo to jest po prostu książka nie tylko lecząca serce, oczy i duszę to każdy lekarz powinien ją zapisywać pacjentowi, jako obowiązkową kurację odstresowującą.

Wasza Jadwiga

 

Właśnie wróciłam z pogrzebu mojej ukochanej Cioci Jadzi – siostry mojej Mamy. Pogrzeb odbył sie w Opatowie, Kolegiata Opatowska, Cmentarz przy Kolegiacie, na górce z której rozciaga sie piękny widok na okolice. Krótki pobyt przywołał wiele wspomnień  sprzed lat.

 

 Moja córka zaś powiedziała po prostu : wiesz z odejściem Cioci skończyło się moje dzieciństwo. Tak, Jej dzieciństwo, moja  młodość.

 

 

Ciocia Jadzia była osobą zakochaną w Opatowie i Ostrowcu Świętokrzyskim, najbardziej jednak ukochała swoją wieś Obręczną, która była Jej całym światem. Dlatego zamiast opisów zamiast używania wielu wielkich słów poświęcam Jej kilka zdjęć tego co najbardziej kochała, Opatowa i Kolegiaty Opatowskiej .

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.