We wszystkich mediach trwają analizy mijającego roku 2009. Skoro tak, to nadszedł czas na krótkie spojrzenie na rok 2009 z mojego punktu widzenia. A nie był on łatwy, choć w moich wpisach zupełnie tego nie widać. Jednak każdy z nas ma swoje własne dobre i trudne przeżycia, i ja też. W marcu obchodziliśmy uroczyście siedemdziesiąte urodziny mojego ukochanego męża Andrzeja. Było przyjęcie w restauracji naszej ulubionej na pl. Grzybowskim, był piękny prezent od całej rodziny i wszyscy obecni. Wspomnienia, gratulacje, sto lat, szampan i tort.
Ja od wielu miesięcy walczę dzielnie z kolanem, a wynikiem tej walki są cztery operacje w ciągu ostatnich trzech lat. Ostatnia w lipcu tego roku. W przeszłości uprawiałam judo i być może kolana były zbyt słabe lub trening za mocny lub jedno i drugie, ponadto drobne kontuzje i urazy doprowadziły do aktualnego stanu. Tak więc mimo ogromnego wysiłku i rehabilitacji – pracy z Krzysztofem, nie uniknęłam tego, czego bałam się najbardziej, kolejnej operacji. Decyzja podjęta została w czerwcu i w tym samym momencie ja podjęłam kolejną: jedziemy z Jolą do Częstochowy na Jasną Górę. Każda z nas ma swoje intencje związane z wizytą u Matki Boskiej Częstochowskiej.
Od wielu lat marzyłam też aby odwiedzić górę Grabarkę, miejsce dla prawosławia święte, tak samo jak dla nas Jasna Góra. Andrzej zdecydował: skoro marzyłaś to pojedziemy. Później nie będziesz mogła bo walka z bólem, uczenie się chodzenia od początku, no i rehabilitacja. Każdy z nas ma wewnętrzną potrzebę rozmowy i modlitwy. W tych trudnych momentach tylko w ten sposób mogłam wyrazić swoją konieczną potrzebę serca.
9.07.2009. Właśnie zaczęła się piękna pogoda. Wychodzę ze szpitala. Uff! To, co wydawało się nie do przebycia kilka dni temu, przeleciało, jakbym to nie ja uczestniczyła odgrywając rolę pierwszoplanową, tylko oglądała spektakl na bis.
2.07. – Dzień operacji – stres pogłębiony tym, co znane, a znane było wszystko, ból, i jego trwanie, i to, co po kolei nastąpi. Proszek, wózek, sala operacyjna. Pamiętam. Oczy skupione, twarze w maskach, mój obłędny strach i śmiech. Takie ufoludki wokół mnie. Później powiedzą, że sama weszłam na stół i byłam tylko lekko stremowana. Lekko?! Obudziłam się na łóżku, nic nie boli, tylko ściany lekko falują i trochę sucho w buzi i ciągłe kołatanie w głowie: już po wszystkim! I znowu sen, i znowu myśli skłębione, nie, zaraz na operację, zaraz zawołają – oczy otwierają się same – pokój, cisza, tylko kroplówka wisząca jak duża łza mrugająca do mnie kropelką sączy jakiś płyn… Udaje mi się zapanować nad niewielką ilością emocji przygłuszonych chemią. Operacja za mną. Nic nie pamiętam, tylko głos lekarza, który poprosił o piłę. Później dowiem się, że w czasie trwania zabiegu wygłosiłam zdanie, które rozbawiło cały obecny personel „Ludzie ja wszystko słyszę!”. Wiem, że ze strachu bardzo prosiłam anestezjologa o wyłączenie mi świadomości na ten trudny czas.
Znowu się obudziłam, jest Andrzej i Jola. Mój kochany Andrzej! Przestraszony, oczy ciemne? Nie mogę dostrzec koloru, bo obydwoje falują razem z salą, jakbyśmy płynęli z Hoek van Holland do Londynu w roku 1981 na Mistrzostwa Europy Juniorów w badmintonie, które odbywały się w Edynburgu. Boże, ile to lat minęło? Otwieram oczy, morza nie ma tylko Jola siedzi przy łóżku i ściska mnie za rękę. Coś się stało. Jej ładna buzia teraz jest bardzo napięta. Dopiero następnego dnia powiedziała mi, ze tak mocno trzymałam jej rękę prosząc, żeby mnie nie zostawiła, że w tej niewygodnej pozycji siedziała ponad dwie godziny! Bojąc się poruszyć. Kochana dziewczyna. Ciekawe skąd w niej tyle czułości i tkliwości, niewysoka, szczupła szatynka z uśmiechem na ustach, po prostu Puchatek, nazywany tak przez wszystkich domowników. Jola – Puchatek, fajnie, jak miło, że jest. Andrzej, mój mąż ukochany ponad wszystko ma w niej teraz oparcie, choć przecież powinno się napisać inaczej, ale nie w sprawach lekarskich, medycznych, szpitalnych – tu jest kruchy jak moje porcelanowe filiżanki. Jola, drobna opoka, wiele lat przepracowała w szpitalu dziecinnym przy ul. Litewskiej w Warszawie. W laboratorium rozpoznawała wszystkie groźne bakterie oraz analizowała dostarczony materiał: krew, posiewy, krzyżówki. Pracowała wiele lat z dziećmi, brała udział w niektórych trudnych operacjach wtedy, gdy trzeba było dokonać pobrania krwi śródoperacyjnie. Powiedziała mi, że największe wrażenie zrobił na niej widok pracującego serca w małym ciałku dziecka podczas operacji. Kochana, ciepła istota.
Gdzie jestem? To wieczór czy rano? Leżę, nie mogąc ustalić co się stało? A niech tam. Dlaczego tak bardzo swędzi mnie nos? Co ja mam na twarzy? Nie mogę się podrapać! Pielęgniarka zabiera mi kolejną pustą butelkę, a skąd tu Agnieszka? Już przyszła, jest i Michał, dlaczego oni tak bardzo się chwieją? Chyba siedzą, a moje łóżko takie rozhasane jak Gabryśka na łące w ogrodzie. Słyszę Agnieszkę: Mamo, dać ci wody? O tak, wody, dużo wody, chłodna, przyjemnie wlewa się do rozchwianego ciała. Coś mówię, ja coś ważnego im mówię, sen… Nie, nie śpię, wjeżdża łóżko z pacjentem, a nad nim głos, pani jest po operacji kręgosłupa, proszę pozwolić przejechać. Cisza, tylko lampka daje nikłe światło, czy to noc? Dzieci, idźcie już, tak bardzo jestem zmęczona, ale ich już nie ma od kilku godzin, tylko moja głowa skołatana. Sąsiadka szepcze cichutko, a może to ja po cichu się modlę?
Lipiec jest dla mnie trudnym miesiącem. Wiele lat temu 21 lipca, w piękny słoneczny dzień, braliśmy ślub z Andrzejem, następnego dnia w południe zadzwoniła Jola, że zmarł Zbyszek – mój brat. Pękł mu tętniak, a mnie serce i wszystko przestało mieć znaczenie, lato, słońce, życie i tylko smutek brzemienny w skutkach. Karolina właśnie skończyła siedem lat i szykowała się do szkoły, Ania dziewiętnaście lat, a Jola – żona Zbyszka, piękna, czterdziestoletnia została sama… Dlaczego, tylko to jedno pytanie ciśnie się na usta po wielekroć. Tyle łez, tyle bólu, tyle strachu, ile żalu? Babcia Kazia – nasza mama, tę śmierć przeżyła najbardziej. Ukrzyżowała siebie i ojca i tak trwa to do dziś!
W maju w Magdalence odbył się ślub Karolinki. Piękna Panna Młoda i poważny Pan Młody. Mój brat byłby dumny, tak jak dumna była Jola, która sama ponosiła trudy dbania o dziewczynki. Cała rodzina zjechała na ślub. Było miło i rodzinnie. Niestety dziadki: Szczepan i Kazia rozchorowali się i nie wzięli udziału w tej uroczystości. Było mi bardzo smutno, przecież to córcia Zbysia wychodziła za mąż, ich ukochana wnuczka. Życie jest strasznie pogmatwane.
Tania w maju zdała maturę, a od września jest studentką i uczy się japońskiego. Ma talent dziewczyna do języków, angielski i francuski, a teraz japoński.
We wrześniu odebrałam telefon z Saskiej Kępy. A może byś wpadła na kawę? Prowadzimy taki fajny projekt, może mogłabyś pomóc? Wpadam. Przegadałyśmy z Moniką i Agnieszką ze cztery godziny – nawet nie wiem, kiedy minął czas. Wspominałyśmy wspólną pracę, ale też omawiałyśmy plany na przyszłość, i tak niespodziewanie dla mnie znów wpadłam w wir zajęć i obowiązków, kołowrót dnia codziennego, pracy, pisania, prowadzenia domu, opieki nad rodzicami, pomocy przy wnukach. Znów potrzebna, znów radośnie uśmiechnięta, a co mi tam kłopoty, a co mi tam stres, dam radę, mama musi wyzdrowieć, a my musimy trwać. Życie po prostu toczy się dalej, nie zawsze łatwo, nie zawsze bezboleśnie, ale zawsze warto dla kogoś żyć.
Wam Wszystkim Najlepszego, Najpiękniejszego, Najzdrowszego, Najszczęśliwszego Nowego Roku 2010 życzy
Wasza Jadwiga